Pierwsze
wzmianki o medycznym zastosowaniu marihuany pochodzą z 2037 r. p.n.e, ze
starożytnych Chin. Ówczesny cesarz i prekursor ziołolecznictwa napisał książkę o medycznym zastosowaniu konopi w
leczeniu wielu schorzeń i chorób. Według tych tekstów, marihuana (konopie) była
używana na zaparcia, reumatyzm, artretyzm i
roztargnienie. Również
w Egipcie można znaleźć o niej teksty. Starożytni Egipcjanie wierzyli w medyczne zastosowanie marihuany w
onkologii.
Przenieśmy
się jednak w nieco mniej odległe czasy, na rodzime tereny. Jeden z bohaterów
trylogii Sienkiewicza, Onufry Zagłoba, którego postać ucieleśniała ówczesny
wizerunek szlachcica, również mówił o dobroczynnym działaniu konopi i oleju w
nim zawartego. Można mnożyć wypowiedzi różnych wielkich tego świata jak i
postaci zmyślonych, mówiących głosem swych twórców o medycznych/leczniczych
właściwościach całej rośliny konopi jak i jej części: kwiatostanów, liści czy
nasion.
Obecne badania naukowe już bez żadnych
wątpliwości dowodzą, że marihuana ma bardzo szeroki zakres zastosowań medycznych
i jest z powodzeniem stosowana jako lek w wielu krajach. Powszechnie wiadomo,
że łagodzi ból, nudności, stany depresyjne, objawy stwardnienia rozsianego,
stany zapalne skóry, owrzodzenia, wpływa na zmniejszenie ciśnienia wewnętrznego gałki ocznej
w przebiegu jaskry, poprawę łaknienia, reguluje problemy ze snem
oraz łagodzi objawy wielu innych chorób również podczas zakażenia wirusem HIV oraz
AIDS.
Wprowadzenie
regulacji prawnych dopuszczających medyczne stosowanie konopi, patrząc
globalnie, jest i w naszym kraju realne, choć nadal pokutuje mit „strasznego
narkotyku”, „drzwi do twardych uzależnień” - mit, który skutecznie blokuje
inicjatywę tych regulacji.
A
jak to wszystko się ma do pacjentów leczonych substytucyjnie i ich problemów?
Okazuje się, że użytkownicy
marihuany piją zdecydowanie mniej alkoholu niż przeciętny człowiek, a ta wiedza
z kolei przydałaby się kierownikom tych programów substytucyjnych, gdzie
problem alkoholowy wśród pacjentów jest ogromny. Jednakże, za złamanie
abstynencji alkoholowej można nie otrzymać dziennej dawki leku substytucyjnego.
Za częsty pozytywny wynik na alkomacie zazwyczaj trafia się na detoks, gdzie
najpierw odtruwają z alkoholu, a potem na nowo ustawiają dzienną dawkę
substytutu. Regulaminy tych programów
jasno określają zasady postępowania z osobami łamiącymi abstynencję innymi
substancjami psychoaktywnymi niż podawane w programie, wyłączając alkohol (?).
Do tej pory dość często zdarzało się, że pacjenci byli wręcz skreślani z listy
programu za palenie marihuany tak samo, jak za heroinę, z której uzależnienia
de facto się leczą. Czy stawiając bardziej szkodliwy i niebezpieczny dla
zdrowia i nadwątlonej narkotykami wątroby alkohol ponad marihuaną, która (są na
to badania naukowe) jest mniej szkodliwa, nie czynimy wbrew założeniom filozofii
redukcji szkód?
Bardzo wielu, jak nie
większość klientów programów substytucyjnych, dodatkowo cierpi na różnego rodzaju
schorzenia towarzyszące uzależnieniu od opioidów: psychiczne - zaburzenia
osobowości, psychozy, stany depresyjne; somatyczne - HIV/AIDS, WZW typu B i C,
różne choroby przenoszone drogą płciową, zapalenia dróg oddechowych, gruźlica, padaczka,
choroby skóry, zaburzenia krzepliwości, owrzodzenia, zaburzenia przewodnictwa
nerwowego.
W
oparciu o wiedzę, jaką posiadamy na temat leczniczych właściwości marihuany,
tym bardziej ta grupa powinna mieć do niej dostęp i zielone światło do jej
używania. Obawiam się jednak, że skostniały system regulujący zasady działania
programów substytucyjnych nie dopuści do siebie myśli, że pacjent przyjmujący
leki substytucyjne, przyjmując jednocześnie medyczną marihuanę, leczy nią
również inne poważne choroby, które są powikłaniem uzależnienia i nie łamie tym
samym abstynencji w sposób, który jest podstawą do usunięcia go z listy
pacjentów.
Z
doświadczenia (również własnego) wiem, że groo pacjentów substytucyjnych sięga
po marihuanę nie tylko ze względu na „haj” ale równie często używa jej w ramach
samoleczenia (świadomie lub nie) wielu wcześniej wymienionych objawów chorób
towarzyszących. Dowodem tego są pacjenci leczeni równocześnie lekami
substytucyjnym i interferonem + rybawiryną (bardzo ciężkim i długim leczeniem
żółtaczki C – HCV), którzy paląc marihuanę łagodzą uboczne skutki działania
interferonu + rybawiryny na tyle, że są w stanie przetrwać najgorszy okres
leczenia. Mówię tu o takich niepożądanych efektach jak bóle stawowo - mięśniowe,
brak apetytu, spadek masy ciała, zaostrzenie chorób autoimmunologicznych,
retinopatia (uszkodzenie wzroku), zaburzenia neuropsychiatryczne — depresja
(3–44% leczonych), stany lękowe, drażliwość, zmęczenie, łysienie, problemy
skórne. Czemu więc odmawiamy im prawa używania skutecznego antidotum na tak
poważne dolegliwości?
Osobiście
uważam, że powodem nadal może być wszechobecna narkofobia, dyskryminacja i
marginalizacja tego środowiska. Już słyszę głosy w stylu: Nie dość, że mają „darmowe ćpanie” od państwa, darmowe leki na coś
(HCV, HIV/AIDS), na co sami sobie zapracowali, to dać im jeszcze trawę i
patrzeć jaki mają haj?...Zgroza!
No
cóż…
Mili
moi, w nadchodzącym Nowym Roku 2015 wszystkim pacjentom substytucyjnym życzę,
by w sytuacji, w której medyczne stosowanie marihuany będzie w Polsce możliwe,
nie zostali po raz kolejny dyskryminowani i zmarginalizowani.
Marta
Gaszyńska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz